z dziennika zagorzałej fanki nordic walking:

dzień lutowy, nieco śnieżny. maszeruję drogą równoległą do wału wiślanego, wtem widzę, jak stado koni [na moje przerażone oko jakieś 7-10 sztuk) galopuje z przeciwka. zapewne z pełnią gracji i lekkości wskakuję w przydrożne krzaki. konie mijają mnie w tempie ponad ekspresowym, oczywiście bez cienia zainteresowania mną schronioną w badylach. oszołomiona wychodzę na drogę, niezwykle równym i jakże sprężystym krokiem oddalam się z miejsca zdarzenia. drogą jedzie samochód, zatrzymuje się obok mnie, pan opuszcza szybę i z uśmiechem na twarzy pyta:
- czy widziała pani moje konie?
- tak, prosze pana - odpowiadam jakby spokojnie - skręciły w pierwszą drogę w lewo.

spotkanie z psem, który jakimś cudem pokonał ogrodzenie, uważam od dziś za megalajcik.

JoomSpirit