? notes w kratkę ?

moje zapiski - niedługie teksty o wszystkim. komentuję mniej lub bardziej poważnie to, czego doświadczam, czego się dowiaduję, o czym myślę, co zauważam.

 

w lesie odpoczywam...

prezent...

dostałam od Isi. tak bez okazji. z własnego kieszonkowego kupiła. 'bo ja wiem, mamo, że ty uwielbiasz wrzosy'...

koniec lata...

czasem wyobrażam sobie...

czasem wyobrażałam sobie, że stoję z wyciągniętymi ramionami, a świat mknie jak szalony. obok. zamykam oczy i wsłuchuję się w łopot moich nogawek poruszanych wiatrem tego świata. wciąż najbardziej lubię chodzić w bojówkach. włosy falują i zakrywają mi twarz. jestem bezpieczna.

miałam sobie kupić wranglery na urodziny. zresztą kupuję je już od jakiegoś czasu. najpierw postanawiam, że jeśli schudnę, potem, że z jakiejś okazji. później o tym zapominam. warto jednak mieć jeszcze coś do zrobienia, przeżycia, kogoś do spotkania. czy choćby wranglery do kupienia.

bardzo przeżywałam 35. urodziny. wydawało mi się, że właśnie mija połowa mojego życia. nie wiem, dlaczego założyłam, że będę żyć 70 lat. widać największe ograniczenia nakładamy na siebie sami. potem skraca się oddech i za wszelką cenę coś chcemy sobie udowodnić. czymś chcemy sobie zaimponować. wybrać się choćby na koniec świata albo upić.

rachunki sumienia, zysków i strat oraz 'co by było gdyby' - podobno po czterdziestce dużo się rozmyśla i dopiero zaczyna żyć. ludzie częściej życzą ci zdrowia, bo myślą, że nic więcej tak naprawdę nie potrzeba, by być. czy mają rację?

każdy gdzieś tam w środku bije się ze sobą. tak sądzę przynajmniej. ja to robię, więc uogólniam - wtedy łatwiej ten stan zaakceptować. czasem chciałabym zakończyć wewnętrzną wojnę, otwarte bitwy i partyzantkę. niestety lżej jest od siebie wymagać niż się pokochać.

kocham siebie jednak bardziej, zamieniając nieprzerwanie 'muszę' na 'chcę'. i nawet mi się udaje. celebruję te małe sukcesy w chwilach spokoju, gdy jadę metrem i nie ma zasięgu. przestałam robić listy spraw do załatwienia, częściej chodzę boso. czerpię przyjemność z niekontrolowania, to dla mnie całkiem nowe i dość nietypowe przeżycie. świadomość, że świat da sobie radę, gdy czegoś nie zaplanuję i nie dopilnuję, uśmiecha mnie. jak mogłam żyć tyle lat w przeświadczeniu, że tyle ode mnie zależy?

kiedy poczujesz, że nierobienie jest równie istotne, co działanie, przychodzi spokój i cisza, która uwodzi. trwanie jest siłą.

czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, że stoję z wyciągniętymi ramionami, a świat mknie jak szalony. przenika mnie, porusza nogawkami moich spodni, bawi się włosami. jestem niewzruszona.

bla, bla, bla...

nie tak żeśmy się umawiali, nie tak. miałam wysłać opowiadanie. skrojone na miarę i z jakimś sensem niekoniecznie ukrytym.
a ja tu wyłamuję się, co mnie osobiście wcale nie dziwi. zresztą dziwi mnie we mnie coraz mniej, a ktoś kiedyś powiedział, że to kwestia czasu i miał rację.


nie wywiązuję się więc z obietnicy i piszę takie tam 'bla bla bla', bo mnie coś doszczętnie rozsentymentalizowało. mam, jak większość, profil na fejsie i polubione dziwne strony, których głównym zadaniem jest podrzucenie mi treści. treści niekoniecznie w mym życiu koniecznych, treści rozpraszających, odrywających od spraw ważnych, nie pozwalających skupić się na deszczu, słońcu, tym, co realne.


odpalam więc tego swojego fejsa i przed oczami mam młodość, szczeniakowatość swoją zaklętą w płycie długogrającej. to z jednej strony niebywałe, jak można zapomnieć, że tak niewiele człowieka cieszyło. dziś, właściwie na średnią starość, pazerny się stał i ciągle czegoś brakuje do pełni.


ostatnio córka powiedziała: mój pies jest słodki, tata jest fajny, mama też fajna, świat jest piękny. a ja pędzę i psu ogon przydeptuję, złorzecząc pod nosem, bo mam zaległości w pracach zaliczeniowych na studiach podyplomowych. i nie tylko tam.


a tu proszę. taki numer mi ktoś robi. siadam tyłkiem na krześle, czy może w wehikule czasu i do przodu się cofam, bo nie inaczej. obrazy przed oczami mi śmigają, od których ta płyta zdarta dziś jest do szczętu. nawet nie wiem, czy dałaby się odsłuchać, ale mam ją w szafce. na wszelki wypadek.


na wszelki wypadek mam wiele rzeczy. dodatkową parę rajstop w torebce. pamiątki, by nie zapomnieć. plastry na skaleczenie. świeczki, gdy wyłączą prąd. na wszelki wypadek mam i tę płytę. bo ciągle chcę być sobą, a w tej kwestii łatwo się samemu oszukać.


byłam na koncercie, na którym na pewno usłyszałam mnóstwo kawałków z tej płyty na żywo. muzycy na wyciągnięcie ręki. w klubie ground zero w warszawie [ktoś w ogóle jeszcze pamięta to miejsce...]. i muszę się przyznać, że najdokładniej zapamiętałam długi bar i długi korytarz. jaki fakap! najlepsze wywiało mi ze łba, a łeb był dość młody i powinien zarejestrować. tak bywa. ważne umyka.


nie żebym była pijana, czy jakoś zażywająca. ja nie z tego ugrupowania. nawet czasem się dziwię, jak to się stało. czy przez kumpla, który dobierał się do mnie po kwasie, a przecież zawsze rozmawialiśmy o poglądach na mniej lub bardziej poważne sprawy? czy może po prostu nie mam tego zapisanego w notatniku u Najwyższego? wypaliłam w życiu kilka cygaretek, a papierocha trzymałam w zębach po trzydziestce, do czego nie powinnam się przyznawać, bo wstyd normalnie.


całe zamieszanie, jakie wywołałam w swoim życiu, to produkcja wielkiego swetra na zetpetach, przez który dostawałam regularny opieprz ? bo nie leżał nawet w innym życiu obok schludnego, eleganckiego sweterka dla panienki z porządnego domu. a przepraszam! i zakup butów zamszowych był. takie wielkie. w bieszczadach odpadła im podeszwa. w grząskim błocie została, niedaleko Huty Polańskiej.


nie byłam specjalnie wywrotowa. rzekłabym nawet, zachowawcza byłam mocno. porządna taka. harcerka, kurka wodna. nie żebym coś do harcerzy miała, w jednym się nawet podkochiwałam, ale to stare dzieje, mogę się przyznać teraz bez rumieńców.


i tak to jest, człowiek obrazek zobaczy i zaraz z tajemnic się odziera. może to przez tę średnią starość. nagle się czuje, że życie coś było warte i trzeba ocalić z niego choć trochę przygłupich wspomnień jak bar i korytarz.


wcale to nie jest tak, że wiele kawałków z owej płyty odegrało rolę w mym arcyciekawym życiu. nie mam motywów przewodnich, ani piosenek od pierwszego i kolejnych pocałunków. ba! ja nawet pierwszego pocałunku nie pamiętam, a co dopiero kawałka, który mógł lecieć w tle. pamiętam za to, komu pocałować się nie dałam.


tu może powinien być kawałek o tym, czego żałuję, a czego nie. nie będzie go.

album kupił mi tata. nie ma w tym nic dziwnego ? normalni rodzice kupują swoim dzieciom różne rzeczy, a niektóre z nich odgrywają w życiu smarków ważną rolę. przypomniała mi się historia z zegarkiem noszonym w dupie. pulp fiction to genialny film. choć może razić ilością przekleństw na metr bieżący taśmy filmowej, jest dla mnie dziełem i basta.


chyba czas na jakąś pointę. będzie trudno. bo obrazy wciąż przewracają się w mojej głowie. inne korytarze, bary... osiemnastka koleżanki, na której pierwszy raz poznałam rozluźniającą moc wina. też nie wiem, co wtedy leciało z głośników. cholera...


mogłabym to ciągnąć jeszcze długo. coraz więcej rzeczy wydaje mi się wartych odnotowania.


kanał.


pewnie jesteście rozczarowani.


niewiele mogę wam dać...

JoomSpirit