? notes w kratkę ?

moje zapiski - niedługie teksty o wszystkim. komentuję mniej lub bardziej poważnie to, czego doświadczam, czego się dowiaduję, o czym myślę, co zauważam.

 

rozdrapy osobistej natury z wielkim przymrużeniem oka ;-)

niespodziewanie znalazłam się między dwoma jakże mądrymi i wzajemnie wykluczającymi się prawdami ludowymi: 'niewiedza jest błogosławieństwem' a 'lepiej wiedzieć więcej niż mniej'. nie jestem zdeklarowaną zwolenniczką jednej z nich, choć gdyby ktoś kazał mi wybierać, a odmowa była równoważna z brakiem czekolady i pochodnych w moim menu przez choćby trzy dni, to stanęłabym za transparentem głoszącym 'lepiej wiedzieć więcej niż mniej' :-)

surfując po necie [jedyne surfowanie, jakie mam opanowane, więc lubię używać tego terminu] natknęłam się na narzędzie pozwalające mi 'wiedzieć więcej'. i to o mnie samej. lubię siebie poznawać, bo żyję w przekonaniu, że dobrze jest znać osobę, z którą spędza się najwięcej czasu :-)

narzędzie okazało się przyjemne, proste w użyciu i nie wymagające zbyt wielkiego zaangażowania, co nie jest bez znaczenia, ponieważ podczas przebywania w miłych okolicznościach przyrody, a do nich zdecydowanie zaliczam siedzenie na huśtawce w altanie i słuchanie pobrzękiwania dzwoneczków oraz syreny straży pożarnej jeżdżącej 'wtę i wewtę' [chyba po wodę do Jeziora Kiełpińskiego], człowiek nie ma ochoty na skomplikowane procedury.

po podjęciu czterdziestu impulsywnych decyzji doszłam do sedna, czyli rozwiązania, nad zdradzeniem którego wciąż się zastanawiam... :-)

zanim dojdę do wniosku, czy warto się tak odkrywać, z całą premedytacją udostępniam owe narzędzie tym, którzy chcą w odpowiednich dla siebie okolicznościach poćwiczyć dystans do swej persony :-)))

http://www.traugutt.net/lo/temperament/kwestionariusz.php

http://www.sobolewski.biz/osobowosc.html

have fun! 

ps. linki są dwa, choć ćwiczenie takie samo, ponieważ inaczej opracowano odpowiedzi.

25,07/1:37:53

tyle kilometrów i czasu dzieli mój dom od miejsca pracy, jeśli za środek lokomocji wybierze się bajk z takim cienkim cyklistą na pokładzie jak ja :-)

amonagawa zakwitła :-)

kubek w spódniczce

zawsze zadziwiały mnie i zadziwiają nadal różnice w postrzeganiu świata. kiedyś nawet napisałam: 'każdy widzi zależnie od swojej wady wzroku'. nie to, że jestem taka filozofka, po prostu frapuje mnie ten temat :-)

i tak - można pokazać ten sam obrazek kilku osobom, a każda zauważy na nim coś innego. ba! niektóre może w ogóle nie zwrócą uwagi na to, co jest na nim oczywistym tematem przewodnim dla większości. wiem, że to nic odkrywczego, ale... frapuje mnie :-)

'idziesz na fajka?' - ostatnio dość regularnie słyszę taką propozycję, na którą reaguję uśmiechem i niezmiennym 'no coś Ty!'. to prawda, że mam czasem wielką ochotę zapalić, choć podbudowę owa chęć ma masakrycznie mizerną. otóż palaczem nigdy się nie stałam. po prostu nie urodziłam się nim i koniec. historia prób wykorzystania produktów koncernów tytoniowych w moim przypadku mieści się na jednej karteczce typu post it w najmniejszym dostępnym rozmiarze. pierwsze cygaro zapaliłam w wieku 30 lat. i niestety, albo stety [i cygaro ma dwa końce] uwieczniłam ów postępek w formie obrazu ruchomego.
z sentymentem przeglądałam archiwum [jak zwykle w moim przypadku tylko trochę uporządkowane ;-)] zdjęć zrobionym aparatem MAVICA. dawne to czasy, ale jakie fajne :-) dziś ta maszyna leży w bezpiecznym miejscu i na nic nie czeka. zapisywała fotki na dyskietce 3,5 cala, a netbook, dzięki któremu dziś wszystko i wszyscy są pod ręką, nie ma już nawet napędu cd..

prosto z owej dyskietki można było wysłać coś komuś w świat od razu. uwierzcie, to był czad! :-) aparat dostałam od Roberta, a czas po tym fakcie był najbardziej szalonym okresem uwieczniania wszystkiego za pomocą nieruchomych i ruchomych obrazków. i oczywiście w znakomitej większości Robert był pierwszym odbiorcą tego, co zapisałam przy pomocy SONY MAVICA :-)

wróćmy jednak do kubka w spódniczce.

zaproszenia 'na fajka' nie odnoszą żadnego skutku. i pewnie nie odniosą. zapaliłam raz w życiu papierosa. ruskiego, w wieku 34 lat. nie miał filtra, ale nie był cały wypełniony tytoniem. cudo ze wschodu, które podobno pali się na Syberii. taki fajek ma w 1/3 ten liściasty syf, a resztę papierowej rureczki wypełnia powietrze. trzeba pustą część odpowiednio zgnieść i przystępuje się do jarania. nie było to mistyczne przeżycie. zapewne z powodu mojego technicznego nieprzygotowania. no ale cóż - nie każdy pierwszy raz musi wryć się w pamięć podniesionym poziomem endorfin :-)

kolejnych papierosowych przygód nie przewiduję, ale Andy wciąż mnie na fajka zaprasza. odszukawszy w trochę tylko uporządkowanym archiwum zapis [krótki, bo ile może się zmieścić na dyskietce 1,44 embe] palenia pierwszego cygara, postanowiłam podzielić się z Nim owym historycznym momentem uwiecznionym za pomocą SONY MAVICA. i co słyszę?

- Nie obraź się, ale kubek, który tam stał na stole, to miał taką dziwną spódniczkę - po co Tyś to na niego włożyła?

nic o paleniu! zupełnie!
żadnych pytań, czy to mi chociaż smakowało...

świat... niby wszyscy widzimy ten sam, ale każdy ma swój.

lubię obserwować świat wg Andy'ego. zaskakuje mnie.
czy kubek miał spódniczkę? ale zagadka! :-)

z produktów tytoniowych najlepiej smakowały mi cygaretki MOODS. wypaliłam pięć sztuk - między cygarem a ruskim papierosem. mam jeszcze kolejne pięć.

trzymanie ich w wiklinowym koszyku jest dla mnie wystarczającym przejawem dekadencji...


na razie ;-)

piłka to piłka


Isia ze zniecierpliwieniem pyta:
- Mamo, kiedy zasnę?
Czuje się nieswojo. Kwadrans temu przyglądała się z zaciekawieniem pani laborantce, która za pomocą plasterków montowała na jej ciele różne czujki. Kabelki łączą teraz moją córkę z niewielką skrzynką wiszącą nad szpitalnym łóżkiem.
Mówię do niej:
- Córciu, szybko zaśniesz, pogłaszczę Cię po główce.
Kilka minut po 21. już śpi.
Spędzimy tu tę jedną noc.

 
* * *

Ostatni raz byliśmy tu w czerwcu 2007 roku. Isia miała bezdechy nocne. Chcieliśmy wiedzieć, na ile są niebezpieczne. Okazało się, że podczas snu mózg jest niedotleniony. Isia nic z tego badania nie pamięta. Idzie więc spać do szpitala, jak po kolejną przygodę w swoim życiu. Przyjeżdżamy wieczorem - jest cicho. Wszystko jej się podoba. Mówi, że chce tu spać sześć nocy i przytula się do wielkiego żółwia z naszywką NIVEA. Ogląda sprzęty. Sprawdza, czy łazienka jest ładna.
- Mamo, mamy łazienkę na wyłączność! - mówi rozbawiając panią laborantkę.
Pani nas pamięta. Isia była jej pierwszą pacjentką. Wtedy po długiej walce z kabelkami zasnęła przed północą. Pani ma nadzieję, że dziś będzie lepiej.

Isia nie ma zamiaru przebierać się w pidżamę. Nie chce spać, więc po co?
- Będziemy badać sen, córciu, musisz się już położyć - mówię.
Isia chwilę się zastanawia:
- Mamo, a co będzie, jak przyśni mi się jakiś koszmar? Pani go zobaczy w komputerze?
- Pewnie tak - opowiadam.
- I co zrobi?
- Włączy gumkę do wycierania, taką, jaką masz, gdy rysujesz i wymaże ten koszmar - odpowiadam bez zastanowienia. Córka jednak mi nie wierzy. Wie, że matka jej czasem bajki opowiada. Biegnie do pani laborantki.
- Co klikniesz, jak mi się koszmar przyśni? - pyta bez skrępowania.
Pani uśmiecha się zakłopotana. Przez chwilę myślę o tym, że zaraz całą wszechmocną aurę szlag trafi.
- Tu dzieciom nie śnią się koszmary - uspokaja córkę. Isia jej też nie wierzy.
- Ale to możliwe, że mi się przyśni koszmar, taki jeden mały.
Biegnę na ratunek - sobie oczywiście - i powtarzam historyjkę z gumką.
- I gdzie on potem powędruje kablem, jak już go wytrzesz? Do ziemi? - Isia nie daje za wygraną.
- Tak - odpowiada pani.
- Głęboko? - pyta, dla niej sprawa nie jest jeszcze jasna.
- Tak - pani rzuca mi rozbawione spojrzenie.
- Czy tam, gdzie jeździ metro? - córka docieka dalej.
- Tak, Isiu - mówię. - Albo jeszcze niżej, tam gdzie pracują górnicy - dodaję mając w zanadrzu już tylko siedmiu krasnoludków i kopalnię złota. Isia wpada na to sama.
- Albo kransoludki, mamo! - biegnie od razu podzielić się wiedzą z tatą.
Sama chce się przebrać i zapiąć guziki od góry pidżamy. Idzie jej dobrze, choć po raz pierwszy zapina więcej niż jeden guzik za jednym podejściem. Siedzi skupiona i nie pozwala się dotknąć. Efekt zostaje uwieczniony na zdjęciu na jej wyraźnie życzenie. To nas nie dziwi, często mówi: "Zrób mi zdjęcie, bo..."
Pani laborantka wchodzi do naszej dzisiejszej sypialni i mówi:
- Ale musisz teraz rozpiąć te guziki, bo będziemy przylepić plasterki.
Isia jest zdegustowana, wypala:
- Dobra, rozepnę je sama, ale potem Ty zapniesz, bo to mnie kosztowało wiele wysiłku.


* * *

Szpitalna przygoda 2009 zaczyna się o 12 w południe. Rejestracja, badanie ogólne i spotkanie z psychologiem klinicznym. Tłumaczę, że będą zagadki, ale Isia i tak w szatni pyta mnie, czy założą jej gips i czy złamała jakąś kostkę. Idziemy na oddział pediatryczny, uspokajam ją, że nie. Najpierw trafiamy do siostry psycholog. Badała Isię również w 2007 roku. Wyciąga różne sprzęty, które wzbudzają zainteresowania Isi. Rozpoczyna zadawanie pytań, ja siedzę w fotelu i słucham. Aktywnie, to znaczy wtrącam czasem co nieco, bo chcę córkę naprowadzić. Dostaję burę. Córka sobie radzi. Wykonuje polecenia, odpowiada na pytania, ale widzę, że już zaczyna się nudzić. Opiera łokcie na biurku i kładzie głowę na dłoniach, patrzy przez okno, jednak na pytanie, z czego ono jest zrobione, odpowiada 'nie wiem'. Siostra Róża jest trochę zdziwiona i każe jej się zastanowić, ale Isia jest uparta. Nie wie i już. Dla niej piłka to piłka, kałuża to kałuża, a piec to piec. Ożywia się dopiero przy nawlekaniu koralików. Zadanie na czas. Potem bez problemu odgaduje niemądre rzeczy na obrazkach. Relacjonuje, o czym była przeczytana przed chwilą historia. Powroty do tematu okna, piłki i pieca nie dają rezultatu. Isia ze znudzeniem wyjaśnia tylko istotę kałuży. Siedzę i milczę posłusznie, ale rwę się wewnętrznie, bo mam świadomość, że Isia wie. Ale czemu nie odpowiada?

Badanie się kończy. Siostra Róża wyciąga Isi kartę sprzed prawie dwóch lat. Wtedy mimo bezdechów pod względem inteligencji wyprzedzała swoich rówieśników równo o rok. Miała 2 lata i 10 miesięcy. Siostra psycholog coś liczy, wypełnia kratki i pyta podejrzliwie:
- Pani z nią tego nie ćwiczyła?
- Tego testu? - pytam. - Nie.
- Posłałabym ją we wrześniu do zerówki - mówi.
- Ale ja nie jestem zwolenniczką takiego pchania dziecka do przodu, bo nie chcę, żeby się zniechęciła - odpowiadam szczerze.
- Ona w tej chwili ma inteligencję na poziomie siedmiolatka - mówi. - Dokładnie 7 lat i 3 miesiące.
Zamieram. Milczę.
- Ona może się zniechęcić, jak pójdzie zbyt późno.
Nie wiem, co mam powiedzieć, ale to mi się często zdarza, więc nie czuję się z tego powodu nieswojo. Isia ma w dniu badania 4 lata, 7 miesięcy i 3 dni.
Zbieramy się. Mówię Isi o tym wszystkim - pani doktor powiedziała, że może iść już do szkoły.
- Mamo, ale nie tak szybko, bo mam przedstawienie wielkanocne i jestem narratorem.
Uśmiecham się do mojego geniusza.


* * *

Idziemy na parking. Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Pytam:
- Isiu, powiedz mi wreszcie, co to jest piłka?
- No wiesz, mamo, piłka to przecież piłka. A słońce to kula z gazu.

JoomSpirit